Nareszcie zaliczyłam wieczór poza domem :)

Wczoraj miałam bardzo pracowity dzień… wstałam jak zwykle za późno (kiedy ja w końcu zacznę chodzić spać około północy, a nie później?? ), więc musiałam się naprawdę uwijać, żeby móc ze spokojną głową wyjść o 19 z domu…

A wyjście było BARDZO udane… tym razem do kina, na film „Wilk z Wall Street”.

Mąż został z Dziećmi w domu, a ja z Koleżanką zaliczyłyśmy najpierw spacer po galerii, potem ulubioną kawę (przemyconą w torebce na salę kinową 😉 ) i seans…

Ponieważ dość rzadko bywam w kinie, zazwyczaj wychodzę zadowolona, ale tym razem jestem naprawdę pod OGROMNYM wrażeniem.

Ten film genialnego Martina Scorsese, w którym rolę główną gra fantastyczny Leonardo Di Caprio jest po prostu zbiorem tego, co lubię w filmach najbardziej…

A więc jest w nim ciekawa historia, opowiedziana w bardzo oryginalny sposób (główny bohater staje się chwilami narratorem opowieści). Jest to, jak się w trakcie seansu dowiedziałam film biograficzny, opowiadający o życiu prawdziwego Jordana Belforta, który do dziś żyje. Film jest generalnie komediowy, choć chwilami bardzo dramatyczny… No i jest w nim świetna obsada, której króluje oczywiście Leo… Po prostu MISTRZOSTWO ŚWIATA. To się nazywa idealne wcielenie się w rolę… Kiedy widz patrzy na aktora i wierzy, że widzi prawdziwego Jordana Belforda… Nie wspominając już o „stanach szczególnych” jakie musiał odegrać Leo… ale nie będę więcej pisać… dodam tylko, że niektóre sceny na pewno przejdą do historii… Jak On nie dostanie za tą rolę Oskara, to będzie duże nieporozumienie… Więc chyba pierwszy raz w życiu będę trzymała za to kciuki…

Cóż więcej mogę dodać, jak tylko GORĄCO POLECAM!!!!

Chyba tylko tyle, że już wiem, że nie lubię pisać recenzji 😉