Trochę mnie tu nie było… trochę się działo… miało być tak pięknie… a wyszło gorzej niż kiedykolwiek…
Mowa o… URLOPIE.
Co miało być?
Narty, relaks, szaleństwo, odprężenie, zabawy z Dzieciakami, miłe wieczory w gronie Rodziny i Przyjaciół, codziennie basen, spacery i pyszne jedzenie…
A co było?
Choroby!!!! Pierwsze miejsce – JELITÓWKA… koszmarna, przechodzona przez każdego inaczej, zakaźna przeokropnie, wykończyła znaczną większość uczestników wyjazdu; do tego Starsza gorączkowała 3 dni przed wyjazdem…i niestety nie przestała na początku naszego pobytu…do tego ja sama jechałam wyczerpana, walcząc z infekcją również dobre 3 dni przed podróżą… A żeby było jeszcze bardziej niefajnie okazało się, że jedzenie w sprawdzonym rok temu hotelu bardzo się pogorszyło, śniegu było rekordowo mało…a choroby dzieci skutecznie odbierały humor wszystkim powodując zgrzyty i nieporozumienia…
Pierwszy raz chyba wszyscy odetchnęli z ulgą w dniu wyjazdu do domu…
Ale ponieważ „…w życiu piękne są tylko chwile…” zdarzyło się mi spędzić ładnych parę godzin na stokach… w tym zaliczyłam jeden totalnie szalony BABSKI wypad na wieczorne jazdy… jeśli ktoś z Was był tydzień temu w Zieleńcu i słyszał o trzech Zwariowanych Mamuśkach pędzących po stoku w pewien wieczór….to tak, to byłam tam i JA 😉
Starsza pierwszy raz stanęła na nartach, a w ostatnie popołudnie poszliśmy jedyny raz całą Rodzinką na basen… więc było kilka radosnych momentów… a i konflikty zostały zażegnane…
Lekcja na przyszłość jest jedna – nigdy więcej nie pojedziemy chorzy na urlop…a i ważna zasada na przyszłość – wybierając hotel dobrze przeczytajcie warunki rezygnacji z rezerwacji… bo nasze były wyjątkowo niekorzystne, co było głównym czynnikiem, dla którego – pomimo nieciekawego samopoczucia – postanowiliśmy pojechać…
A co po powrocie…cóż…dalej choroby… Starsza zakończyła tydzień wizytą u laryngologa i diagnozą: zapalenie ucha…cóż… wierzę, że idzie wiosna i zacznie się mniej chorobowy czas…
A tymczasem wracam do prasowania… od powrotu nasza pralka chodziła już DWANAŚCIE razy… a jeszcze stroje narciarskie czekają w koszach… więc żelazko jest ostatnio moim najlepszym przyjacielem 😉
No i od jutra powracam do aktywności… w kuchni, porządkowaniu domu (i życia) oraz robieniu zdjęć…bo podczas urlopu miałam koszmarnego foto-lenia….a szkoda… bo bardzo chciałam potrenować…